sobota, 16 maja 2009

Problem miejsca

Okazuje się, że przedmiot edukacyjne zastosowanie komputerów jest źródłem niewyczerpanej inspiracji (kto by pomyślał ;)). I właśnie ostatnia dyskusja zmotywowała mnie do napisania tego tekstu. Sama jestem ciekawa co napiszę, bo sprecyzowanych poglądów brak. Ale już tłumaczę o co chodzi. W tytułowym problemie miejsca chodzi o to, gdzie postawić komputer. Śmieszne? Wcale nie! Jestem ciekawa jak przebiegałaby dyskusja na ten temat wśród studentów i wykładowców pedagogiki na UG. Może kiedyś zorganizujemy? W każdym razie problem nie jest tak banalny jak się może wydawać. Ogólnie istnieją dwa obozy: pierwszy uważa, że komputer bezwzględnie powinien stać w pokoju rodziców tudzież ewentualnie odłam mniej radykalny zgadza się aby był to jakiś ogólnie rekreacyjny domowy pokój; drugi mówi, że absolutnie nie można ograniczać dziecku dostępu do komputera stawiając go w innym miejscu niż jego własny pokój. Ciekawym jest, że nikt nie postulował aby przez pierwsze lata życia dziecka w ogóle nie trzymać w domu komputera- widać aż takich radykałów nie ma. Rousseau nie miałby współcześnie możliwości zaistnienia. ;) Ja nie zajmuję żadnego stanowiska, więc jest szansa, że będzie odrobinę bardziej obiektywnie.

W związku z możliwością postawienia komputera w pokoju rodziców pojawiła się kolejna problematyczna kwestia: do jakiego wieku stosować takie ograniczenie? Czyli jak zdefiniować na potrzeby tej sytuacji dziecko. Początkowo (podczas rozmowy na zajęciach) próbowaliśmy utrzymać tezę, że dziecko to człowiek do 18 roku życia, ale jak sobie pomyśleć, że szesnasto czy siedemnastolatek miałby korzystać z komputera wyłącznie pod okiem rodziców i w ich pokoju, to faktycznie staje się ona niemożliwa do utrzymania. Ucieczki z domu byłyby chyba masowe, bo raczej nie jesteśmy w stanie na zawołanie zmienić mentalności całego społeczeństwa. Zatem nie wiadomo do ilu lat utrzymywać taką separację. No to przechylmy się w stronę umieszczenia komputera w pokoju dziecka, no bo przecież nie powinno się go inwigilować. Ale przecież wówczas nie ma żadnej kontroli nad dzieckiem i nad tym jakie strony odwiedza, z kim czatuje itd. Można jednak zainstalować jakieś zapory aby dziecko nie wchodziło na strony z niepożądanymi treściami (chodzi tu pewnie głównie o strony pornograficzne). Tu pojawia się kolejny zarzut; że takie zapory to ograniczenie wolności.

Przypomina mi się małe wspomnienie z dzieciństwa. Jestem zdaje się nieco z innej bajki, bo chociaż mam dopiero (a może już) dwadzieścia lat, to komputer dostałam dopiero trzy miesiące po rozpoczęciu studiów (=pięć miesięcy temu), za to pamiętam, że miałam zawsze swój telewizor od małego i zdaje mi się, że byłabym odrobinkę szczęśliwszą osobą gdybym kilku rzeczy w nim w ciągu życia nie widziała. W końcu nowonarodzone dziecko nie wie jeszcze co jest dobre a co złe, taką wiedzę nabywamy dopiero w procesie socjalizacji. I rodzice muszą wpierw za nie decydować. I chyba pomijając antypedagogów i wyznawców bezstresowego wychowania jesteśmy przekonani o tym, że zakazy są w wychowaniu potrzebne. Chociażby zakaz wkładania rąk do kontaktu, chociaż dziecko jeszcze zupełnie tego nie rozumie to uważamy to za coś oczywistego i wkładamy do kontaktu zaślepki, nie chcemy przecież żeby przekonało się o tym dlaczego to tak istotne na własnej skórze. Pewnie więc jakieś ograniczenia są konieczne. Opiece mówimy tak, nadopiekuńczości nie.

Muszę się przyznać, że wcześniej wydawało mi się, że lepiej jeśli rzeczywiście kontakt z komputerem, Internetem i telewizorem dziecko ma znacznie ograniczony (pewnie kwestia własnych doświadczeń), ale z drugiej strony wiadomo, że to co najbardziej zakazane jest równocześnie najbardziej interesujące i nie da się uchronić dzieci ani młodzieży przed wszystkimi problemami i całym złem świata. Zresztą w wychowaniu wcale nie o to chodzi, bo w ten sposób można tylko osobę społecznie okaleczyć, gdyż separowanie powoduje iż wchodzi w życie będąc do niego nieprzygotowana.

No to gdzie w sumie wstawić ten komputer, bo bilans zysków i strat wychodzi mi pięćdziesiąt na pięćdziesiąt? Pytanie pozostawiam więc otwarte. Jak się namyślę, to może sama siebie skomentuje…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz